Przejdź do treści

Pierwszy rok pracy Wirtualnej Asystentki

Pierwszy rok pracy Wirtualnej Asystentki

Dokładnie rok temu byłam na początku swojej drogi, czytając podobne wpisy na blogach wirtualnych asystentek myślałam sobie „Kurczę, ja też chcę tak jak one”. Mieć stałych klientów, dochód i satysfakcję z pracy.” Miałam za to wokół siebie niedowierzanie. „Wirtualna asystentka – a co ty właściwie robisz? A kto Ci za to zapłaci?” No to patrzcie niedowiarki!

Początki nigdy nie są łatwe? – I tak i nie.

Pierwszy spadek zaliczyłam jeszcze zanim zaczęłam. Starałam się o dofinansowanie z urzędu pracy i po złożeniu całej papierologii, cierpliwie czekałam i… doczekałam się odmowy. Efekt: zjedzone dwie czekolady i 24-godzinny dół. Potem już poszło jak z płatka. Decyzja, że zakładam działalność, dam sobie radę bez dotacji i zainwestuję tylko w komputer, a resztę kupię z czasem. I tak się stało.

Swoją pierwszą współpracę rozpoczęłam kilka dni później, w dniu założenia działalności gospodarczej. To właśnie 08.05.2019 – czyli równiutki rok temu. To był szalony dzień – byłyśmy umówione na telefon o bliżej nieokreślonej godzinie. Po przeczekaniu poranka, pojechałam do banku założyć konto firmowe z duszą na ramieniu, bo co jeśli zadzwoni? A co jeśli NIE zadzwoni? Lało jak z cebra, a ja mając wychodzić z samochodu słyszę telefon – to ona! Nie wiem czy pamiętacie swoją pierwszą ważną rozmowę telefoniczną – elokwentna to ja nie byłam – słuchałam, pisałam i czułam, że serce mi zaraz wyskoczy. Z Agnieszką współpracuję do dziś – wiedziała, że zaczynam, wiedziała, że pewnie dużo przede mną – dała mi szansę i pomogła się rozwinąć, dała mi kopa, że jednak da się „mieć klienta” i współpracę na zasadzie partnerskiej. Bardzo dużo się przy niej nauczyłam ❤

Po szybkim wzlocie – stagnacja

Kolejne 4 miesiące nie były bajką. Pracowałam godzinę, uczyłam się trzy i tak dzień w dzień. Szukałam nowych klientów, wysyłałam tonę ofert i nic! Frustracja rosła, bo byłam przekonywana, że w ciągu 2-3 miesięcy pozyskam pełne portfolio klientów, to gdzie oni są? Oberwało się oczywiście mnie „jesteś beznadziejna”, „jak ty sobie poradzisz”, „po co ci to było”. To były moje własne odczucia. Że coś jest ze mną nie tak. I, tu cenna rada, nie wierzcie w to co widzicie na Instagramie. Mnie też się wydawało, że wszystkim się powodzi, bo obserwując dziewczyny, wszystkie mają tyyyyle pracy. A ta to teraz robi to, a tamta, tamto… Ile w tym prawdy? Wiedzą tylko autorzy. Ja wiedziałam, że to mnie tylko ciągnie w dół.

Klient numer dwa.

– a w zasadzie klientka. Po dwuetapowej rekrutacji – wow – udało się! Znów bujanie w obłokach, jak to super ekstra będzie, ile pracy i godzin. Fajna dziewczyna z wysoką pozycją w swojej branży. Współpraca układała się bardzo dobrze – przynajmniej tak mi się wydawało – i trwała kilka miesięcy, bym nagle, z dnia na dzień, tuż po nowym roku, otrzymałam e-maila, że to koniec z powodu „szeregu moich błędów”. Naprawdę?! Ale jakich błędów? Jeszcze tydzień temu, planowałyśmy projekty na kolejny rok. Bardzo szczerze Ci  napiszę, że ta sytuacja długo we mnie siedziała. Kulturalnie się rozeszłyśmy ale żal jaki pozostał był kosmiczny. Wiedz, że nie ma tego złego – bo zaczęłam mocniej zwracać uwagę na feedback. Dopytywać, czy jest ok, czy coś można zmienić. Stałam się uważniejsza – i to mi zostało.

W międzyczasie – jakoś całkiem przez przypadek – nawiązałam współpracę z Anią. Poznałyśmy się na grupie biznesowej i chociaż miałam mocny wstęp (już pierwszego dnia padła przeze mnie jej strona internetowa), również działamy do dziś. Bardzo lubię takie współprace, nie na zasadzie „Szanowna Pani” ale właśnie „Cześć Kasiu, jak tam weekend”. Takie ludzkie, szczere i normalne. Poza tym z dobrych słów płynących od Ani, powinnam założyć sobie dziennik na gorsze dni 🙈 To dodaje wiatru w żagle.

Przełomem był marzec i pandemia koronawirusa

Absurdalnie – to właśnie wtedy klienci sami zaczęli do mnie przychodzić. Zaczęła się dziać rzecz straszna. Mój wrodzony pracoholizm (objawiający się już od podstawówki) zaczął rządzić. Wpadłam w pułapkę, bo chciałam przyjmować każde zlecenie i każdemu pomagać. Po 3 tygodniach całodziennej pracy przy komputerze, byłam własnym cieniem. Nadgarstki, kręgosłup i oczy dawały w kość. Bezsenność – bo jeszcze to zapomniałam zrobić, a i to by się przydało, a kiedy się kładłam znów atakowały mnie myśli, co będę jutro robić, od czego zacząć, czy się wyrobię. Stres, brak snu i jedzenia (Ha! Praca w domu!) poskutkował przemęczeniem, rezygnacją i olśnieniem: to nie tak miało być.

Zaczęłam delegować drobniejsze zadania nowych klientów, choć przyszło to z trudnością. Gorący okres powoli mija, a ja jestem nareszcie w fazie stabilizacji. Choć doświadczenie nauczyło mnie, że nigdy nie wiesz, kiedy współpraca, nawet bardzo udana, się skończy, to jednak wiem, że nawet jeśli ktoś zrezygnuje z moich usług – ja sobie poradzę.

Mówi się, że jeśli kochasz swoją pracę – nie przepracujesz ani jednego dnia w życiu – serio?!

Kocham swoją pracę, codziennie się czegoś uczę, doświadczam, poznaję naprawdę świetnych ludzi – czy to oznacza, że nie pracuje? Wręcz przeciwnie, z każdym dodatkowym zleceniem muszę się zmierzyć – czy mogę go przyjąć, z czego muszę zrezygnować, na ile mi się to opłaca i czy o to mi właśnie chodziło?

Założenie mojej pracy jako Wirtualna Asystentka było takie, że pracuję wtedy kiedy chcę i ile chcę, a robię to głównie po to, by móc spędzić czas z moimi (zbyt szybko rosnącymi) dziećmi. Przez jakiś czas się udawało – wysyłałam oferty tylko w przypadku, gdy współpraca nie wymagała ode mnie pełnej dyspozycyjności czy odbierania telefonów. Później nastąpił bum i już sama wiesz co było.

Co mi pomogło?

  • Wiara, że mój zawód ma przyszłość.
  • Brak ciśnienia – miałam sytuację życiową, która pozwoliła mi na luz.
  • Wsparcie rodziny – i poklepanie po ramieniu, gdy było gorzej.
  • Rozsądek męża – i jego widok z innej perspektywy.
  • Studia – w październiku poszłam na Social Media & Content Marketing na AGH – zdobyta wiedza, pomogła mi stworzyć plan działania i rozwinąć swoją ofertę.
  • Zmiana oferty.
  • Naprawdę fajne klientki!

Jestem w czepku urodzona. Jestem szczęściarą. Całe życie to słyszałam. Ale to nie tak, że wszystko przyjdzie do nas samo, nawet jeśli mamy szczęście. Przez ten rok wiele się nauczyłam, zdobyłam nowe umiejętności, opanowałam nowe programy i techniki ale kosztowało mnie to mnóstwo godzin, za które nikt mi nie zapłacił. To dzięki temu jestem tu gdzie teraz i tu mi dobrze. Jednak biznes to ciągłe zmiany, czy jestem na nie gotowa? Tego nie wiem. Wiem, że się ich nie boję!

 

4 komentarze do “Pierwszy rok pracy Wirtualnej Asystentki”

  1. Miałem przyjemność poznać Cię na początkowym etapie Twojej kariery, potwierdzam pełne zaangażowanie w powierzoną pracę. Cieszy mnie fakt ciągłego rozwoju. Życzę samych sukcesów Kasiu.

    1. Katarzyna Gacek

      Bardzo dziękuję Michale! Również wspominam naszą współpracę bardzo pozytywnie 🙂

  2. Kasiu, super wpis i fantastycznie wiedzieć, że się nie poddałaś. Jesteś naprawdę silną kobietą! 🙂

  3. Och jaki ten wpis jest prawdziwy. Mam wiele podobnych odczuć i obserwacji. Życzę powodzenia😀

Możliwość komentowania została wyłączona.